Na rekord! Moja najdłuższa, jednodniowa trasa rowerowa
Rekreacja i komunikacja! Właśnie takie formy jazdy na rowerze promuję na blogu. Właśnie to mnie najbardziej kręci i tak lubię spędzać czas wolny. No ale coś mi odbiło, coś mnie pokusiło i przestawił mi się jakiś trybik w głowie. Postanowiłem spróbować innej formy, tej bardziej sportowej, wyczynowej, czyli po prostu postanowiłem się sprawdzić…
Ile kilometrów przejadę na rowerze w jeden dzień?
Myślałem, że najlepszym czasem na takie akcje będzie maj, czerwiec, bo dni są wtedy najdłuższe i nie ma takich upałów. Jednak zauważyłem, że to we wrześniu pojawiło się najwięcej wpisów o rekordowych dystansach na rowerze. Po prostu jesteśmy w tym okresie najbardziej rozjeżdżeni. Walczył m.in. Łukasz z Rowerowych Porad, a także kilka osób z grupy Rowerem po Śląsku na Facebooku. Zmotywowali!
CEL – najważniejsze w tej całej zabawie
200? 300? No ja nie dam rady?! Jasne, że dam! Ustaliłem sobie cel: Warszawa! Na Google Maps na szybko ustawiłem trasę i wyszło ok. 320km. Super! Mam!
… ale po chwili ta ożywiona i rozentuzjazmowana głowa zaczyna racjonalnie myśleć. Przecież do tej pory najwięcej przejechałem 168km podczas mojej wyprawy na Hel. No tak wtedy jechałem w deszczu i z niemałym obciążeniem w postaci sakw, a do tego również piaszczystymi lasami Jury Krakowsko-Częstochowskiej, które potrafią nieźle zmęczyć. Więc jak pojadę bez obciążenia i asfaltowymi drogami to będzie łatwiej – 200km jestem pewien, że zrobię! … ale czy zrobię 320? Czy to nie za dużo?
Na wyjazd miałem tylko jeden dzień – sobotę, w niedziele rano już musiałem być wyspany w domu. No właśnie, co z powrotem?! Znów głowa stygnie… Nie będę fatygował kogoś, żeby po mnie jechał do Warszawy, a z pociągami Intercity i TLK nie mam najmilszych doświadczeń. Nie łatwo jest tam kupić bilet na rower, zwłaszcza na godzinę przed odjazdem, a rezerwować wcześniej nie chciałem, bo kto wie jak mój organizm zachowa się przy takim wysiłku.
No dobra człowieku! Nie ma sensu się żyłować. Trzeba powoli, ale do przodu. To będzie moja pierwsza tego typu próba, więc ustaliłem dystans 250km. Rzut oka na mapę, idealnie – Opole! Jadę i wracam rowerem.
TRASA
Wiecie, ja to lubię wjechać rowerem do lasu, na łąkę, zobaczyć jakieś ciekawe miejsce, napić się piwka nad wodą, zwiedzić zamek itp. Specyfika tego wyjazdu jest zdecydowanie inna. Trzeba wybrać dobre, asfaltowe drogi. Najlepsze będą drogi krajowe z szerokim poboczem i drogi wojewódzkie. Tak dla przypomnienia, bo wszyscy o tym dobrze wiecie: po autostradach i drogach ekspresowych rowerem nie wolno jeździć! Nie wracajcie tą samą drogą. Lepsza na takie wyjazdy będzie pętla. Zwróćcie też uwagę na profil – im bardziej płasko, tym lepiej.
SPRZĘT
Oczywistością jest przygotowanie roweru, zwłaszcza układu napędowego. Im płynniej będzie chodził każdy element, tym łatwiej będzie się jechało. Oczywistością jest też zabranie oświetlenia, multitoola, pompki i zapasowej dętki. Wypadałoby także odchudzić rower, czyli zdjąć z niego wszystkie zbędne dodatki, np. bagażnik – mi się nie chciało. Przecież nie może być za łatwo ;) Zabrałem też torbę na kierownicę, torebkę na ramę na powerbank i torebkę podsiodłową. Zrezygnowałem natomiast z aparatu, dlatego nie zobaczycie żadnych zdjęć z wyjazdu.
… NO I CIŚNIEMY!
Budzik, śniadanie, kawa. Kask na głowę, dupa na siodełko, noga w pedał – endomondo start! Ruszył: 6:10, odwrotu nie ma! Rozpocząłem spokojnie, bez spiny i bez rozpędzania się, bo przecież co chwilę czerwone światło. Po 50 kilometrach takiej jazdy punkt kontrolny – jest dobrze, średnia 25 km/h.
Ciuchy! Jakie założyć? Jakie zabrać? Problemem była duża różnica temperatur. Jak wyjeżdżałem było ok. 5 stopni, a w najcieplejszym momencie dnia podchodziła do 20 kresek. Rano ociepliły mnie akcesoria: opaska na uszy, buff na szyję i rękawiczki, zajmują mało miejsca i nie pozwalają zmarznąć.
To czego nie zrobiłem przed wyjazdem a powinienem zrobić: wytypować kilka miejsc na obiad. Chciałem zjeść w Opolu, byłem tam kilka minut po 11:00 i wszystkie restauracje zamknięte. Nie ma się co dziwić, kto w sobotę o 11:00 chodzi na obiad do restauracji? W ogóle jedzenie i picie podczas takiego wyjazdu jest bardzo ważne – zasada, częściej a mniej. Ja zabrałem ze sobą dwa bidony 0.75l. W jednym miałem wodę, w drugim elektrolity. W torbie kilka batonów energetycznych, dwie bułki i mieszanka studencką. Podczas całego wypadu zrobiłem sobie ok. 5 krótkich postojów na bułkę, zrzucenie lub wrzucenie ciucha i jedynkę oraz jedną dłuższą, godzinną przerwę na obiad. Do restauracji wjechałem na ok. 150. kilometrze. Obiad to podstawa – resetuje 50% zmęczenia, ale nie kebab.
Kryzys, zawsze jakiś nas dopadnie, krótszy lub dłuższy, ale trzeba sobie z nim poradzić. W drodze powrotnej między Opolem a Krapkowicami, na odkrytym terenie, bez lasów i z małą ilością zabudowań, stoczyłem zaciętą walkę z wiatrem. Zaczęło mocno wiać prosto w twarz. Prędkość spadła do ok. 18 km/h, w pedały trzeba było bardziej deptać, mięśnie się męczyły, siła spadała. Krzyczałem żeby przestał, ale nic sobie z tego nie robił, bluźniłem, ale wracało do mnie, walkę na plucie też przegrałem! Trzeba było zacisnąć zęby i przetrwać, takie momenty weryfikują naszą siłę. Ostatecznie to ja byłem górą!
Sporo nieprzyjemnych momentów zapewnili mi też kierowcy samochodów. Wiecie co im pokazywałem? Nie! Nie środkowy palec. Po prostu zwracałem im uwagę, że nie zachowują bezpiecznej odległości podczas wyprzedzania. Kilka razy było naprawdę na milimetry. Niektórzy nie mają wyobraźni!
Wiecie co mi bardzo pomogło na drodze? Lusterko! Rewelacyjnie się sprawdza. Podczas długich wyjazdów łatwo o chwilę dekoncentracji, czasami nie chce się odwrócić głowy, czasami się zapomni, czasem tak wieje, że nie słychać samochodów. Z lusterkiem wystarczy, że spojrzysz.
PODSUMOWUJĄC
Czy takie wyjazdy na dystans mają sens? Czy warto czegoś takiego spróbować? Czy warto śrubować swoje rekordy? Tak! Zdecydowanie tak! Nie są tak fajne jak moje dotychczasowe wyjazdy ze zwiedzaniem, odkrywaniem i relaksowaniem, ale na pewno warto… a dlaczego? Po pierwsze: żeby się sprawdzić, ile nasz organizm jest w stanie wytrzymać, po drugie: żeby się wyżyć, no i po trzecie: żeby zobaczyć minę ziomka pytającego o rowerowy rekord… „qrwa ile!”
Udało się przejechać 250,73km według Endomondo (254,70km według licznika na rowerze). Wyjechałem o 6:10, wróciłem o 19:20, czyli lekko ponad 13 godzin, w tym godzinna przerwa na obiad, kilka 5-10 minutowych postojów i 30 minut kręcenia się po Rynku w Opolu.
Zachęcam Was spróbujcie, ale pamiętajcie, że nic na siłę i nie za wszelką cenę!
PS. Ten mój sukces nie byłby możliwy bez mojej żony, dzięki niej przetrwałem – zrobiła mi pyszne kanapki.